niedziela, 27 grudnia 2015

Pierwszy przystanek - Serbia (Belgrad)


Odcinek: Toruń (Polska) - Belgrad (Serbia)
Dystans: 1 300 km
Czas: 24 godziny (z przerwami)

Wbrew pozorom nie jest aż tak źle – dla kierowcy w zasadzie najgorszy jest wyjazd z Polski. Możliwych tras jest kilka – my wybraliśmy tę przez najwyższe polskie góry, tranzytem przez Słowację (winiety), a później Węgry (to samo). 



Jazda przez Serbię to w zasadzie non-stop płatna autostrada (odcinkowo, ceny podobne do polskich, no ale w Polsce są jedne z najwyższych cen...), która momentami pozostawia wiele do życzenia, ale kilometry lecą jak szalone. Ostatecznie dojechaliśmy po ok. 24 godzinach (z przerwami) w Belgradzie (Београд), a w zasadzie na campingu nad Dunajem (Camp Dunav) niedaleko stolicy. 


Pierwszy problem to znalezienie miejsca parkingowego. Po długim poszukiwaniu w końcu stanęliśmy przy ul. Tadeusza Kościuszki, jednak w pobliżu nie było żadnych parkomatów. Okazało się, że tubylcy płacą smsowo, my również próbowaliśmy i nie udało się. Beztrosko zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy zwiedzać słynny Kalemagdan, jedną ze starszych dzielnic miasta. 



Wieża zegarowa na popularnym Kalemagdanie w Belgradzie.


Park zlokalizowany przy ujściu Sawy do Dunaju, ze względu na swoje strategicznie położenie od lat pełnił funkcje obronne. Spacer po dość rozległym obszarze (znajduje się tam również muzeum wojskowe z dużą ilością broni), odpoczynek przy kawie i piwku (chyba najbardziej popularne w Belgradzie – Jelen). Kawę pije się podobnie jak na całych Bałkanach – bardzo mocną – a podaje się razem z wodą niegazowaną. Jest to jedno z głównych miejsc w Belgradzie, odbywają się tam teraz duże koncerty i światowej klasy artyści.


Po powrocie zorientowaliśmy się, że otrzymaliśmy za darmo turystyczny suwenir – mandat opisany niezliczoną ilością znaków w cyrylicy z jednym zrozumiałym stwierdzeniem „nema bileta parkingu”. :-)

Istotnym punktem roadtripu jest oczywiście… JEDZENIE. Wcześniejszy research pomógł odnaleźć jedną z restauracji zlokalizowaną w centrum, serwującą tradycyjne potrawy – dla zainteresowanych, nazwa restauracji to Proleće. Naszym kubeczkom smakowym ukazała się jagnięcina z kajmakiem (chyba najbardziej znany spośród kuchni serbskiej – krem z gotowanego mleka), o dość maślanym posmaku oraz Wojwodina, czyli lokalna odmiana węgierskiego gulaszu.

Dość szybko opuściliśmy wielkomiejskie tereny nie smakując tamtejszego nocnego życia, z którego Belgrad swoją drogą słynie. Ruszyliśmy w kierunku Bułgarii, kierując się jednak w stronę Rumunii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz