niedziela, 3 stycznia 2016

Berat - miasto tysiąca okien... i tysiąca wesel :-)


Dojechaliśmy do Beratu późnym wieczorem. Przywitał nas niesamowity gwar, muzyka, śpiew... i kilka wesel jednocześnie w kilku nieodległych lokalach w samym centrum. Brak słońca powodował, że było bardzo przyjemnie, a z góry spoglądały na nas setki oświetlonych okien oraz 2 kolorowe mosty. Stanęliśmy chyba na zakazie ale musieliśmy jeszcze znaleźć miejsce do spania.. Jedyne co mieliśmy to adres Guest House'u u Lorenca. Świetne oceny na TripAdvisor wymagały sprawdzenia tego miejsca na własnej skórze :-)

Berat - miasto tysiąca okien nocą, a poniżej jedno z wesel :-)

Na początku mimo wszystko czuliśmy się niepewnie, obrzucani wzrokiem wszystkich wokół, ponieważ mimo wszystko odróżniamy się od tubylców... no a innych turystów wokół nie ma. Nagle ciemne uliczki wydają się jeszcze ciemniejsze... no ale strach ma wielkie oczy.

Ta droga prowadzi do Lorenca - weszlibyście? :-)

Weszliśmy pod wskazany na kartce adres, przywitał nas normalny dom i schody. Wskrabaliśmy się, a tam częściowo uchylone drzwi... pukam delikatnie i otwieram je, a tam.. babuszka w takim roboczym szlafroku, które nosiły lub noszą jeszcze, stare babcie :-) Smaży ryby podśpiewując sobie pod nosem. Zapach bardzo przyjemny ale to chyba nie to miejsce. Zamykam drzwi niezauważony i już chcemy się ulotnić, a tu malutka karteczka po angielsku, która wskazuje, że to jednak to miejsce. Bardziej odważnie weszliśmy do środka, a kobiecina pomimo braku znajomości angielskiego od razu nas przywitała i z wielkim uśmiechem zaprosiła do środka. Poza miłym zapachem zaczynała do nas dobiegać jakaś muzyka...

Wyszliśmy na tył budynku, gdzie odbywała się impreza pełną gębą, pod dojrzałymi winogronami wiszącymi z góry. Jeden człowiek grał na keyboardzie klasyczne pieśni (nazywa się Papi), a drugi - jak się okazało Lorenc we własnej osobie - śpiewał pieśni w stylu Pavarottiego. Wokół gwarno, masa ludzi z całego świata.

Pamiątkowe foto :-) Lorenc to ten Pan po lewej.

Na początku czuliśmy się niezręcznie ale Lorenc praktycznie nie przestając śpiewać nalał od razu 2 kieliszki rakiji własnej roboty. Musieliśmy jeszcze przetransportować bagaże, więc powiedzieliśmy, że zaraz wracamy. Podjechaliśmy samochodem i w międzyczasie zjedliśmy szybko coś w jedynym otwartym barze obok, a w tym czasie Lorenc sam z siebie wyszedł i zaczął nas szukać :-) Impreza była bardzo miła i bardzo muzyczna - Lorenc przyniósł gitarę, więc mogliśmy też zagrać trochę naszych polskich klasyków, poza oczywiście internacjonalnymi hitami :-)

Obudziło nas słoneczko i wspaniałe śniadanko - grzanki maczane w jajku z winogronami zamiast miodu i przepyszną mocną kawą podaną dodatkowo ze szklanką wody. Lorenc opowiadał o historii domu i swojego kolorowego życia. Wspaniały człowiek, jak się okazało dom kiedyś należał do wysoko postawionego urzędnika, stąd takie piękne umiejscowienie. Dostaliśmy jeszcze od niego płytę z jego utworami, żal było się żegnać...

Hostel można zabookować na booking.com - TUTAJ.

No a sam Berat to przepiękne starożytne miasto-muzeum, położone praktycznie w sercu Albanii. Na wzgórzu znajdują się setki okien, stąd do miasta przylgnęła nazwa "miasta tysiąca okien". Historia tego miasta sięga czasów przed naszą erą ale pozostałości zabytków są raczej z okresu średniowiecza. Mimo wszystko charakter miasta zachował klimat dawnych czasów, więc warto zobaczyć to na własne oczy.

Most Gorica z 1780 r. i jeszcze w użyciu!

Widok na Berat z domu Lorenca.

Cerkiew Św. Michała Archanioła z XIV wieku położona na samej krawędzi skały.

Taki mamy klimat na Zamku, na samym szczycie wzgórza :-)

Ruiny średniowiecznego Zamku w Beracie.

.. szkoda, że tak trudno jest się tam dostać i w zasadzie, żeby pojechać na południe Albanii to lepiej mimo wszystko wrócić na północ tą samą drogą z okresowymi brakami asfaltu :-) ale na pewno warto!

(T)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz