sobota, 2 stycznia 2016

Noga z gazu... czyli witamy w Albanii :-)

No i chyba trzeba to przenieść też poza samochód i zredukować bieg w planowaniu czasu, bo czas w Albanii płynie jakby wolniej. Wjazd do Albanii od strony Ochrydy jest na jednej z górskich przełęczy, później czekało nas morze serpentyn, czyli ciągle góra-dół, góra-dół. Bezpośrednio po wjeździe wyprzedził nas starszy Mercedes, którego kierowca strasznie wariował, wyprzedzał na trzeciego nawet jak nie było widać końca zakrętu itd... no i po kilku kilometrach od wyprzedzenia nas zobaczyliśmy niewielki korek i ... tegoż mercedesa z dymiącym silnikiem, wbitego czołowo w inny samochód. No cóż, jest to pierwszy sygnał, że trzeba tu uważać.

Welcome in Albania :-)

Niestety raczej lokalsi wolno nie jeżdżą, dodatkowo panuje w Albanii jakiś kult Mercedesa - jest to marzenie każdego mężczyzny. W Polsce chyba kiedyś tak było z Golfami :-) Poza tą marką samochodów trzeba też się przygotować na inne odbiegające od normy okoliczności.. m.in. niesamowita masa myjni samochodowych, stąd słowo LAVAZH jest jednym z pierwszych słów, które poznaliśmy :-) No i to oczywiście nie wszystko. Na ulicach jest cała masa ludzi, wszyscy praktycznie żyją na ulicy, więc całe ich życie widać z okna samochodu. Jak witają się, całują, grają w jakieś lokalne gry, inni wystawiają swój straganik, etc. Wszyscy są bardzo otwarci i z reguły serce mają na wierzchu, a możliwość rozmowy.. ba! pomocy osobie niejako "obcej", jest najwyższym dobrem :-) Jednego Pana pytaliśmy o bankomat poza główną arterią - nie rozumiał angielskiego ale jak mówiliśmy słowo "Lek" (lokalna waluta) to chciał sam nam wymienić pieniądze :-) ludzie przy drodze wystawiają dosłownie wszystko - od zwykłego taborecika z napisem "naprawy lokalne" po różne owoce, a przy jednej z niewielu autostrad widzieliśmy młodego chłopaka, który trzymał królika za uszy i czekał na potencjalnego klienta. Kasy fiskalnej nie zaobserwowaliśmy :-)

Z informacji już stricte dla zmotoryzowanych - na początku drogi wyglądają nieźle, ot, serpentyny w przepięknych okolicznościach. Niestety z czasem można się zorientować, że na drodze, jak wspominałem, można znaleźć wszystko... poza asfaltem. Na przykład całe stadko bażantów z obstawą dwóch kobiet, czy też krowy lub świnie idące samopas po drodze... no i zwykle są informacje ostrzegające, że coś się zaraz dzieje (brak asfaltu) ale nie zawsze... co jest już bardzo niebezpieczne. W jednym z miejsc przejeżdżaliśmy przez most, który na pierwszy rzut oka wyglądał jakby był już gotowy do rozbiórki... ale inni lokalni kierowcy chyba sądzili przeciwnie, bo pokonywali ten most (z dziurami jak po pociskach pancernych) jednym kołem na krawężniku, a drugim po dziurach. Cóż, skoro oni mogą... 5km/h ale udało się przejechać. :-) Jazda w nocy do Beratu, gdzie okresowy brak asfaltu (bez ostrzeżenia) łączył się z masą nieoświetlonych ludzi, to był chyba największy hardcore jeśli chodzi o trip. Wjechanie w takie miejsce bez asfaltu to oczywiście z jednej strony szok i brak przyczepności, bo nagle rzuca Cię na lewo i prawo, a z drugiej masa kurzu wokół i nagle jakieś nieoświetlone osoby pojawiające się wokół. Z sercem na ramieniu ale dojechaliśmy do Beratu.. no i było warto :-)

Trochę rzucało, więc jakość zdjęcia pozostawia do życzenia.. ale chciałem pokazać wypas bażantów, o którym wspominałem :-)

Zachód słońca na drodze krajowej w Albanii...

Jaka rada? Puścić nogę z gazu, zrelaksować się i jechać bardzo powoli. Proponujemy nie robienie mega ambitnych planów na Albanię, bo jest to duża przepaść infrastrukturalna w porównaniu do naszych stron. Dzięki temu może wyciągniecie jeszcze więcej wrażeń z tego pięknego miejsca :-)

O "mieście tysiąca okien" i naszym przyjacielu Lorenz'ie opowiemy jutro.
(T)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz